3/30/2018

portret: Miriana

Dziś raczej krótko, bo dni się robią coraz dłuższe i czasu wobec tego coraz mniej.
Jakiś czas temu udałam się na osijecki targ celem zakupienia warzyw i owoców eko, bio, gmo free, od lokalnych hodowców i co nie tylko. Targ tutaj jest całkiem spory, coś jak rynek jeżycki. I można kupić wszystko - ubrania, buty, kwiaty, bakalie, zioła, owoce, warzywa. Więc snuję się między kramami, przystanęłam przy starej handlarce, która z miejsca zaczęła do mnie trajkotać, no ale nic nie rozumiałam oczywiście.
- Nje rozumje hrvatski.
- Engelski?
No i zaczęłyśmy pół po angielsku, pół po chorwacku. Nie będę tego literalnie przytaczać, bo nie o to chodzi, żeby się męczyć przy czytaniu.
- Skąd jesteś? Może z Polski?
- Skąd pani wiedziała?!
- Mam nosa! A skąd z Polski?
- Z Poznania.
- Mój syn studiował w Poznaniu!
- Naprawdę?? I jak mu się podobało?
- Z początku miał jakieś kłopoty, ale potem już wszystko było dobrze i miał tam dobry czas. Cały semestr tam był, na politechnice. A ty lubisz Osijek? Co studiujesz? Jak długo tu będziesz?
Tu odpowiadam na pytania. Biorę moje warzywka, płacę kobiecinie i się żegnamy.
- A zrozumiałaś wszystko?
- Taaak tak!
- No, to mój angielski jest perfekt!
Parę dni temu znów tam poszłam i znalazłam moją handlarkę.
- Pamięta mnie pani?
- Pewnie! Co potrzeba?
Handlarka taka sama, jak i u nas - okutana w kilka warstw ubrań, w czapce, troszkę umorusana, w brudnych rękawiczkach bez palców, bo zimno, rozgadana, roześmiana. Archetyp handlarki na targu. Oto pani Miriana:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz