6/25/2018

pożegnania

Już od kilku dni nie ma mnie w Osijek. I prawdę mówiąc - cieszę się. Ostatni miesiąc był trudny i pełen wszystkiego, przede wszystkim pożegnań. Żegnali się wszyscy ze wszystkimi, kiedy tylko ktoś wyjeżdżał. Zaczęło się właściwie już od pożegnania mojej współlokatorki. A właściwie dwóch, bo i Macy się załapała. Właścicielka naszego domu, Jadranka (oto ona:)
zarządziła wielkie pożegnanie z winem, jedzeniem, ciastem i wszystkim. Więc świętowaliśmy!
Później odbyła się oficjalna kolacja w restauracji (!), kiedy spotkaliśmy się prawie wszyscy na jedzeniu, a potem poszliśmy jeszcze na herbatę i graliśmy w gry i zabawy.
A na końcu pożegnanie z moim buddy, po wymianie prezentów - on dla mnie chorwacką koszulkę, ja dla niego toruńskie pierniki, krówki oraz Soplicę.
A teraz jestem z moją kompanią w trasie. Przybyli w miniony wtorek, spędziliśmy wspólnie 2 dni w Osijek, a potem Tuzla, Sarajewo, Mostar, Split i jutro jedziemy dalej. Ale o tym będzie innym już razem, w lipcu zapewne.
Właściwie to koniec mojego Erasmusa. Były ostatnie momenty, ostatnie kawy, rakije, ostatnie wizyty na uczelni. Ale nasz bałkański trip jest możliwy tylko dlatego, że ten mój Erasmus się odbył, więc ostatnie dni w tych krainach magicznych wciąż zasługują na relację.

6/19/2018

wielki finał

Jak pisałam kiedyś, na samym początku, w Osijek - jak wszędzie - jest nieco problemów nacjonalistyczno-ksenofobicznych. Krzyże celtyckie tu i ówdzie

albo napisy hejtujące np. Serbów. A to nie są fajne rzeczy i nie powinno być czegoś takiego w mieście. Jeszcze wiosną - czy zimą nawet! - po mojej pierwszej wizycie w schronisku podsunęłam Luciji pomysł, żeby może to zamalować. Zapałała entuzjazmem i początkowo miałyśmy po prostu kupić spreje i wyjść w którąś noc namalować zamiast tego kwiatki czy coś. No ale Lucija powiedziała o pomyśle reszcie kompanii i tym sposobem powstał wielki plan. Zwołano naradę w czyimś domu i zastanawiano się, czy robić to drogą legalną, prosić w urzędzie o pozwolenie czy się nie cackać i nie tracić czasu. A jeśli to drugie to jak? Jakiś szablon? Siedziałam tam z nimi i starałam się wychwycić, w którą stronę dyskusja zmierza, bo Lucija nie nadążała tłumaczyć. A nie wszyscy mówili po angielsku, bo część ludzi tam miała po 50 albo i więcej lat. Takie rzeczy.
Ostatecznie umówiliśmy się, że w kwietniu robimy mapę miejsc, w których ktoś wysmarował jakąś mowę nienawiści i że moja znajoma, Monica ze Słowacji, która studiuje na akademii sztuk pięknych, przygotuje nam szablon. Mapę zrobiliśmy, szablon był gotowy, tylko czasu nie było kompletnie. Najpierw ja przez 3 tygodnie gdzieś jeździłam, potem ludzie ze schroniska próbowali zbojkotować cyrk, a później mieli ten swój event adopcyjno-loteryjny w parku i tym sposobem nastał czerwiec. Kiedy już straciłam wszelką nadzieję, że to się kiedykolwiek odbędzie lub że to się odbędzie kiedy ja jeszcze tu będę, Lucija napisała, że wracamy do tematu. W zeszły czwartek była narada wojenna, a d-day miał nastać w niedzielę, ale ostatecznie spotkaliśmy się wczoraj późnym wieczorem, podzieliliśmy na drużyny, chwyciliśmy za spreje i szablony i ruszyliśmy w miasto. 3 godziny nam zeszło, no ale:

Głównie zamalowywaliśmy "celty" - robiliśmy zamiast nich kwiatki, pacyfki albo serduszka. Zdarzały się napisy a propos Serbii - wtedy trzeba je było zamalować albo przekształcić jakoś. Spotkaliśmy też np "hate antifa" i teraz jest to "create antifa". A obok wszędzie niczym pieczątka spoczywał szablon Moniki - "protiv govora mržnje" znaczy "przeciw mowie nienawiści".


I miałam małe wątpliwości, czy o tym wszystkim publicznie pisać, ale cholera - wypisywanie świństw na ścianach jest okej, a zamalowywanie ich - mimo, że tak samo nielegalne - nie? Od razu przypomina mi się fragment z "Buszującego w zbożu", kiedy Holden znalazł na ścianie w muzeum, gdzie spędzał jako dziecko mnóstwo czasu, jakieś ohydne napisy i był tym do głębi wstrząśnięty. No i tak być powinno - trzeba się oburzać. 
A jeszcze poza tym, dla mnie to coś naprawdę istotnego, bo oto mój własny pomysł został wcielony w życie i teraz Osijek jest już troszeczkę inny, trochę lepszy, coś się zmieniło. Coś tu po sobie pozostawię, może nie pomnik ze spiżu, ale zawsze jakiś mały fajny ślad.

6/18/2018

Osijek: miejsca

Na sam koniec prawie cosik o najfajniejszych miejscach w Osijek. Oczywiście subiektywnie.
Moją ulubioną kawiarnią, którą mój luby znalazł jeszcze w lutym jest Peppermint (Vrt Jagode Truhelke 3). Fajna muzyka, duża przestrzeń, świetna obsługa, wieczorami koncerty w piwnicy, kawa dobra, a na ścianach super zdjęcia. Byłam tam wiele razy, piłam kawę, herbatę, piwo, rakiję, paliłam papierosy, czytałam książki, robiłam notatki, a nawet sprawozdania doktoranckie! 




Kilka razy byłam też w barze Excalibur (Franje Krežme 22). Tam to raczej piwo, Osjećko oczywiście. I też koncerty bywają, lokalnych artystów. I fajnie jest. Wystrój trochę rupieciowy, ale chyba dlatego mi się podoba. 


Jest też w Osijek kawiarnia Kafka (Zagrebačka ul. 1). Nie wiem, czy ma coś wspólnego z Franzem Kafką, próbowałam znaleźć jakieś powiązania, ale bez rezultatu. Niemniej jednak, kawiarnia fajna jest i siedzi się miło. Ahm, jest też tu pub Dali i również niewiele ma wspólnego z Salvadorem, poza kelnerem, który go odrobinę przypomina ;) 


Jeśli ktoś lubi rockowe klimaty, to na pewno spodoba mu się VooDoo (Sunčana ul. 8). Typowy pub, otwarty oczywiście także w dzień. Nie mają tu Osjećko, co mnie zdumiewa, mają głównie Staropramen, który w zależności od stopnia trzeźwości obsługi kosztuje bardzo różnie :D Ale jest klimat i dobra muzyka. 
A jedzeniowo oczywiście Vege Lege (Trg Ljudevita Gaja 4)! Jedyna wegetariańsko-wegańska knajpa w mieście, dzięki której tu przetrwałam. Mają śniadania, obiady, napoje i słodycze jakieś czasem nawet, choć raczej od święta. W Vege Lege jest stałe menu + codziennie jedna nowa gotowana na ten dzień opcja. Standardem i kreatywnością kuchni wegańskiej Osijek raczej nie dorasta do Zagrzebia czy zwłaszcza Poznania czy Warszawy. Ale i tak jestem przeszczęśliwa, że Vege Lege w Osijek działa! Jest w miarę zdrowo, jest dużo i tanio. I bardzo miło. 






6/17/2018

mundial

Rozpoczęły się mistrzostwa świata w piłce nożnej. Chorwacja jest w grupie z Argentyną, Islandią i Nigerią. Pierwsze mecze rozegrały się wczoraj i wszyscy tu kompletnie oszaleli na punkcie piłki nożnej. WSZYSTKO jest w chorwacką kratę, chorwackie flagi i herby. Domy, samochody, puby, ulice, jedzenie, wszystko. W Polsce też kibice mają fioła, ale chyba jednak nie aż takiego ;)
Zupełnie nie miałam w planach się w to wszystko angażować, z powodów rozmaitych - to moje ostatnie dni tu i są ciekawsze rzeczy do roboty, trzeba sprzątać i się pakować, trzeba się żegnać z ludźmi, trzeba wracać do zdrowia i poważniejsze kwestie, o których poniżej. Ale mój buddy uparł się, żebym poszła z nim na mecz. Nie miałam serca mu odmówić, skoro to nasza prawie ostatnia okazja do spotkania. Chcieliśmy usiąść w Tvrdy, na rynku, gdzie stał wielki ekran i atmosfera była chyba najfajniejsza, ale 1,5h przed nie było już miejsc.


 A potem jeszcze zaczęło lać jak z cebra, więc udaliśmy się na poszukiwania jakiegokolwiek miejsca. Wylądowaliśmy w kawiarni, gdzie wszystko było oczywiście również czerwono-biało-niebieskie. Chorwacja z Nigerią wygrała 2:0, a most nad Drawą wyglądał później tak:
Ach, i to takie wszystko wielowarstwowe... Czasem wolałabym nie myśleć za bardzo, nie wiem, gdzie mam się zatrzymać, żeby nie świrować za bardzo, nie wpaść w jakiś radykalizm i nie odnosić skutków odwrotnych do zamierzonych. No bo z jednej strony jest mundial, ludzie się cieszą, piją piwo, jedzą czipsy, świętują. Po wczorajszej wygranej Osijek oszalał, wszyscy tańczyli, auta trąbiły, ludzie się pozdrawiali, przybijali sobie piątki. Niesamowita atmosfera i wszystko takie unifikujące, bardzo to łączy. I dlaczego to potępiać? Z drugiej strony ten akurat mundial w Rosji się rozgrywa, a Rosja i zasady fair play to dwie insze inszości. Syria się wykrwawia, a Rosja gra sobie w nogę, a wszyscy z nią, jakby to nie miało związku. No a ma.

6/13/2018

ostatki

Prawie koniec. Za tydzień będą tu już moi polscy przyjaciele, za 9 dni ruszamy dalej, żegnam Osijek. Nie są łatwe te dni ostatnie. Nie bardzo mogę skupić się na czymkolwiek poza myśleniem o tym, że to koniec, czuję, że siedzę już na walizkach. No i zdrowie szwankuje - w sobotę odwiedziła mnie nawet karetka. Hashimoto - nie polecam. Trudno cokolwiek z tym zrobić, kiedy nie można pójść do swojego lekarza i sprawdzić, co jest nie tak. Można tylko starać się dbać o siebie i próbować jakoś przetrwać. Więc próbuję, choć żałuję ogromnie, że te dni ostatnie tak słabo wyglądają. No i to nie jest szczególnie miłe uczucie być w obcym kraju, w wielkiej chałupie samej, kiedy nie wiadomo, co się dzieje z ciałem i co właściwie dalej z tym zrobić. Jakoś nieprzyjaźnie się zrobiło ostatnio. Pierdykła mi szybka w telefonie, komputer szwankuje, pralka też, zepsuł się blender i dzwonek w rowerze, ta karetka właśnie, a dodatkowo w ogrodzie mam z 20 żab. Lubię żaby, ale kiedy widzę je w takich ilościach nie czuję się fajnie. Takie to plagi. Czas wracać do domu. 
Oczywiście nie jest też tak kompletnie tragicznie jak brzmi. Ostatnie dni też miały swoje momenty. Dziś np. wreszcie byłam w stanie ruszyć się z domu i byliśmy z ekipą na basenie, kąpaliśmy się, jedliśmy czereśnie i zjeżdżaliśmy na zjeżdżalni wrzeszcząc jak małe dzieciaki.
W piątek, zanim zaniemogłam, wszyscy przyszli do mnie na wieczór filmowy. Jak łatwo można było przewidzieć - filmu obejrzeliśmy raptem kawałek (50 minut "Undergroundu" Kusturicy), reszta czasu upłynęła nam na jedzeniu ciasta oraz poważnych i niepoważnych rozmowach. A że rozszalała się burza i nie sposób było wyjść na dwór, cała kompania została u mnie. Pościeliłam im łóżeczka, dałam ręczniczki, a rano śniadanko. Marco ugotował nam prawdziwą włoską kawę i było naprawdę miło, jak w rodzinie. Kilka godzin później już zdychałam, ale nic to. Żyję. 
Co jeszcze? Skończyłam "Sześć stóp pod ziemią", które towarzyszyło mi przez całe 4 miesiące tutaj. Pusto teraz trochę, ale w zasadzie ulga - za ciężki był ten serial. Obejrzałam dwa filmy o drodze "Dzika droga" i "Droga życia". I chcę ruszyć w drogę. Byłam na polsko-włosko-macedońskim piwie w prawdziwie gorącą chorwacką noc. Dni także są gorące, ludzie kąpią się w Drawie. 
I ja tam byłam, zatrzymałam się na kwadrans i wylądowałam na zdjęciach, które dziś podesłał mi mój buddy, nabijając się, że jestem teraz gwiazdą Osijek:
Jutro natomiast przyjeżdża Magda z Belgradu, spędzimy razem trochę czasu. Później ostatnia sobota, więc pewnie ostatnie wyjście, jeśli będę na siłach. A potem już tylko sprzątanie, czekanie i pożegnania. I wycieczka naokoło do Polski, ale to już będzie coś zupełnie innego.

6/12/2018

ludzie Bałkan vol.3.

W mojej świetnej bałkańskiej trójcy nie może zabraknąć także postaci kobiecej. A któż inny mógłby nią być, jeśli nie Marina Abramović.
Urodzona w Belgradzie, skończyła tamtejszą Akademię Sztuk Pięknych, później także Akademię w Zagrzebiu. Sama siebie nazywa babcią performansu, choć jeśli można tak o niej myśleć, to na pewno nie ze względu na kondycję fizyczną, ale raczej dlatego, że była prekursorką performansu i body artu na Bałkanach. Eksperymenty z własnym ciałem jako medium i tematem jednocześnie zaczynała już jako studentka. I szybko przestała mieć jakiekolwiek hamulce – strach, obrzydzenie i przede wszystkim ból stały się nieodłącznymi elementami jej przedstawień. Marina przez wiele godzin czesała swoje włosy, aż na jej głowie utworzyła się wielka krwawiąca rana (Art Must Be Beautiful/Artist Must Be Beautiful, 1975). Marina przez wiele godzin wystawiała się na okrucieństwo publiczności, rozkładając na stole 72 obiekty począwszy od róży, na pistolecie skończywszy i pozwalając się niemal torturować (Rythm 0, 1973). Marina spotkała Ulaya, niemieckiego artystę, z którym przez 12 lat żyła i tworzyła. Po tak długim czasie niezwykłej współpracy i równie niezwykłej relacji postanowili oboje przemierzyć Mur Chiński – on z zachodu, ona ze wschodu (The Lovers/The Great Wall, 1988). Kiedy minęło 90 dni i spotkali się pośrodku muru, wspólnie podjęli decyzję o rozstaniu.
Marina zrealizowała dziesiątki innych projektów, udało jej się również zrealizować performans w MoMA. Żyje, ma się dobrze, jest niezmiennie piękna, nadal nie boi się bólu, a jej bałkańskie pochodzenie jest stale obecne w jej twórczości. Doświadczenia XX wieku na Bałkanach to jeden z najważniejszych tematów w jej twórczości. Zainteresowanych odsyłam do wydanych niedawno wspomnień artystki oraz do filmu „Marina Abramović: artystka obecna”.

Można się zastanawiać, jaki jest sens w zadawaniu sobie bólu, komplikowaniu życia tworząc historie z murem chińskim, zamiast po prostu normalnie się rozstać, wystawianiu na próbę własnej i cudzej cierpliwości siedząc godzinami bez ruchu i wpatrując się sobie w oczy, narażaniu się na ból, cierpienie, a może i śmierć. „ (…) i jeśli ja jestem w stanie przejść przez to, co jest metaforą tego, co spotyka nas w życiu, to i widz poczuje się silniejszy. Temu samemu służą rytuały kultywowane jeszcze w społeczeństwach pierwotnych. Zadaje się sobie ból, by się od niego uwolnić”.

6/11/2018

ludzie Bałkan vol.2.

Jak wiadomo, Serbia i Chorwacja nie należą do najbardziej zaprzyjaźnionych narodów. Powodów do konfliktów jest cała masa – począwszy oczywiście od wojny domowej, poprzez język, a skończywszy na przepychankach na temat tego, co jest serbskie, a co chorwackie. W tej ostatniej kategorii znajduje się wielki człowiek, o którym Serbowie mówią, że był Serbem, a Chorwaci, że Chorwatem, oczywiście. Ale on chyba nie był obywatelem żadnego państwa ani nawet nie był Ziemianinem. „Człowiek nie jest w Nieskończoności jedyną istotą obdarzoną rozumem” - powiedział zresztą. Może więc pochodził z najdalszych zakątków galaktyki i wiedział o czymś, o czym my nadal jeszcze nie wiemy?
Nikola Tesla – bo o nim mowa – był geniuszem, którego świat nigdy wystarczająco nie docenił. Teraz jego podobizna znajduje się zarówno na serbskich, jak i chorwackich pamiątkach, kubkach, koszulkach… Za swojego życia wiedział, że świat nie jest jeszcze gotowy na jego wizje i prawdopodobnie niewiele się zmieniło, choć inny kosmita, Elon Musk, bardzo uhonorował Teslę i po trochu zmierza zresztą szlakami, które ten pierwszy przetarł.
Z suchych faktów z życia Tesli – autor niemal 300 patentów (np. silnik elektryczny, prądnica prądu przemiennego, dynamo rowerowe, elektrownia wodna, bateria słoneczna...), twórca urządzeń do wytwarzania prądu przemiennego, po śmierci uznany za twórcę radia. Tesla urodził się w Smiljan w Chorwacji, w serbskiej jednakowoż rodzinie. Wieś zresztą znajdowała się wówczas pod panowaniem monarchii austriackiej. Ojciec Tesli był kapłanem i takie same plany miał w stosunku co do syna. Na szczęście się nie ziściły. Tesla studiował w Budapeszcie, pracował w Paryżu, Strasburgu, wreszcie trafił do Ameryki, gdzie spotkał Thomasa Edisona. Ich współpraca nie przebiegała jednak zgodnie z oczekiwaniami Tesli – Edison nie respektował jego rozwiązań, nie zaakceptował jego propozycji wykorzystywania prądu przemiennego i w końcu bez wypłaty wynagrodzenia wyrzucił Teslę z pracy. Żeby mieć jakiekolwiek źródło utrzymania, Tesla został kopaczem rowów. Z czasem założył Tesla Electric Light Company, gdzie wreszcie zaczęło mu się wieść. Edison jednak skutecznie kopał pod nim dołki. Tesla miał problemy nie tylko z Edisonem, ale także z Macaronim, który otrzymał nagrodę Nobla za skonstruowanie radia, mimo że właściwym jego wynalazcą był właśnie Tesla. Pod koniec życia jego obsesją stała się koncepcja wolnej energii. Tesla nie skończył swojego projektu – zmarł 7 stycznia 1943 roku w Nowym Jorku. Jego prochy znajdują się obecnie w muzeum Tesli w Belgradzie, gdzie można się zapoznać ze szczegółami jego biografii oraz sprawdzić, w jaki sposób działają niektóre z jego wynalazków.
Na temat fizyki nie mam oczywiście zielonego pojęcia, więc dorobek Tesli nie jest dla mnie osobiście tak ważny jak filmografia Kusturicy, choć zapewne korzystam z jego wynalazków częściej niż przypuszczam. Piszę o nim, bo zdumiewa mnie jego historia. Serb urodzony w biednej maleńkiej wiosce staje się niedocenionym geniuszem (a ja lubię takie historie, jak choćby z Van Goghiem), ociera się o dwie nagrody Nobla i bez wątpienia ma potencjał, aby zrewolucjonizować świat, ale po pierwsze, ma zwyczajnie pecha i świat mu na to nie pozwala, a po drugie, przez wzgląd na kwestie niskie, płytkie i miałkie, jak jakieś osobiste zatargi, nie może się wybić tak wysoko, jak mógłby. A jednak można mieć wrażenie, że jego dorobek jest jakby zamrożony i wkrótce, bardzo niedługo, ktoś będzie wiedział, co z nim należy uczynić i świat zmieni się nie do poznania.


6/07/2018

ludzie Bałkan vol.1.

Czy to nie jest dziwne, że znamy mnóstwo sławnych ludzi - naukowców, filozofów, pisarzy, aktorów, muzyków - z tzw. Zachodu, a nie mamy zielonego pojęcia o zasłużonych z innych zakątków świata? Kogo znacie z Bałkanów? Ja prawie nikogo. Oczywiście, naoglądałam się przez ostatnie miesiące dużo bałkańskiej sztuki, ale - zabijcie mnie - nazwisk nie pamiętam. Wiem natomiast, że to z tych stron pochodzą ludzie tacy, jak Dubravka Ugrešić, Novak Đoković, wspomniana już kiedyś,Vedrana Rudan, Goran Bregović oraz, że chorwackie korzenie ma sam John Malkovich. A ja mam swoją własną bałkańską świetną trójcę, więc czas na cykl im poświęcony.
Znacie tego pana?
Jeden z moich ulubionych reżyserów. Trafiłam na niego przed laty, przez Johnny'ego Deppa, na którego punkcie, jak każda szanująca się małolata, miałam fioła. No dobra, nadal mam. Ale to wcale nie Johnny w "Arizona Dream" urzekł mnie najbardziej. Powaliło mnie wszystko począwszy od muzyki Gorana Bregovića i Iggy Popa poprzez całą tę niemożliwą do zrozumienia historię, a skończywszy na latającej rybie i reszcie niesamowitej magii. Lat miałam naście, więc niewiele mądrego mogłam o tym filmie powiedzieć, ale wiedziałam, że zobaczyłam właśnie świat, w którym chciałabym żyć i w którym właściwie żyję gdzieś tam w głębi siebie - świat smutny, ale piękny, tragiczny a magiczny, gdzie się żyje na 100%, wino nigdy się nie kończy, nikt nie bawi się w powściągliwość i konwenanse, nad śnieżnymi zaspami latają ryby, żółwie tańczą przy akordeonie i wszystko jest na pohybel logice, której tak kurczowo się trzymamy, żeby uporządkować swoje życie, a wychodzi nam z tego farsa, z której nawet nie potrafimy się śmiać.
Jakiś czas później obejrzałam "Czas Cyganów" i odpadłam totalnie. Nie da się słowami oddać tego, co mi się w duszy zadziało, totalne, cholerne arcydzieło. Podobało się nawet mojej matce, która zawsze mówi "Boże, jakie ty dziwne filmy oglądasz, nic z tego nie rozumiem..." ;) Kocham ten absurdalny klimat "Powieszonego domu", poczucie, że patrzy się na historię z pogranicza dwóch światów - tego prawdziwego i tego możliwego gdzieś tylko po drugiej stronie lustra. I Bregović znów ze swoim Ederlezi w jednej z końcowych scen. No i to pierwszy film całkowicie w języku romskim, zagrany poza tym przez nieprofesjonalnych aktorów. Niech mi ktoś powie, że Cyganie nie są zdolni.
Na "Underground" z kolei wybraliśmy się całą grupą w ramach kina letniego. Film rozliczeniowy i trudny, ale lekki zarazem i bardzo się uśmialiśmy, szczerze i z trzewi. Przez kolejne tygodnie mówiliśmy do siebie per kumo/kumie, a fraza "ta gorzałka rozgrzewa moją duszę!" wciąż niekiedy wraca. 100% Jugosławii.
Sam Kusturica twierdzi, że Jugosławia popełniła samobójstwo, a my daliśmy jej broń. Na Bałkanach nie mieszka od wielu wielu lat, teraz przebywa w Paryżu. Parę lat temu przyjechał na Woodstock - żałuję, że przegapiłam. Ach, gwoli ścisłości - jest Serbem, ale pochodzi z Sarajewa. Nazywany jest zresztą najbardziej wyklętym synem Sarajewa, właśnie przez "Underground", nakręcony w Belgradzie i Serbów rzekomo wybielający. Nie zamierzam się w te historie wikłać, bo generalnie wydaje mi się, że ludzie za bardzo sobie wszystko biorą do siebie, a ja nie zamierzam tego robić dłużej. Bohaterowie filmów Kusturicy też tego nie robią - synowie tej samej matki strzelają do siebie po to, by po chwili pić wspólnie śliwowicę i to wszystko nie ma znaczenia, bo i tak nic nie zależy od nas, tylko od jakiejś irracjonalnej, nonsensownej magicznej siły. Może od wielkiego indyka, przyjaciela Perhana, a może od tamtej ryby z Arizony.

A oto i moja ryba, kupiona na pchlim targu w Osijek, właśnie na cześć Kusturicy.
the fish doesn't think, cause the fish knows everything

6/05/2018

schronisko

Musicie wiedzieć, że Osijek ma swoich anarchistów! Są dokładnie tacy sami, jak nasi poznańscy ziomkowie z Zemsty czy Rozbratu ;) Też mają czarne ciuchy, też nie jedzą mięsa i też normalnie sobie żyją, z tym, że swoje życie podporządkowują walce o coś. Nasi poznańscy anarchiści mieszkają w części na skłocie, ci stąd każdy w swoim domu. Nasi mają Rozbrat i Zemstę, a ci tutejsi - schronisko dla psów. 
Ale cele mają bardzo podobne - walka o prawa zwierząt, o prawa człowieka, promocja weganizmu, pomoc uchodźcom, recykling, ekologia, zwalczanie mowy nienawiści. Lewactwo pełną gębą ;) Tu w Osijek priorytetem jest jednak schronisko i 90% czasu i środków pochłania właśnie ono. Powstało kilka lat temu, 5km od Osijek, w miejscowości Nemetin, pośrodku niczego. Z czasem udało się wybudować budy dla psów, boksy i biuro. 

Anarchiści zarejestrowali się wówczas jako stowarzyszenie. W większości ludzie działają tam na zasadzie wolontariatu, choć jest też grupa zarządzająca, która pracuje za wynagrodzenie, a po godzinach oczywiście z potrzeby serca. Pracowników jest 18, wolontariuszy generalnie, z Osijek, Chorwacji i innych krajów aż 67. Poza ogarnianiem schroniska, sprzątaniem, karmieniem psów, ekipa zajmuje się oczywiście promocją adopcji oraz działaniami edukacyjnymi - pojawiają się w szkołach, nauczają o prawach zwierząt, promują dietę roślinną. 
Ważne, choć już drugoplanowe, są dla nich także inne kwestie. Starają się dbać także o względy ekologiczne i szerzyć postulaty ruchu zero waste. Większość materiałów w schronisku pochodzi z recyklingu.
Nie jest im obojętny także los uchodźców. Kiedy pierwsze duże fale imigrantów przechodziły przez Chorwację i Osijek, aktywiści dostarczali im darmowe wegańskie jedzenie. Wielu wolontariuszy związanych ze schroniskiem pracuje z uchodźcami w Osijek i włącza ich do swoich działań tak bardzo, jak to możliwe.
Anarchiści ze schroniska są w mieście pozytywnie odbierani. Są jednym z najlepiej rozpoznawanych stowarzyszeń. Mieszkańcy Osijek lubią ich, ponieważ są transparentni, dobrze komunikują się z miastem i przede wszystkim są otwarci na ludzi. Doceniają ich zaangażowanie na wielu polach, przede wszystkim trudno jednak kwestionować ogromne znaczenie ich pracy w schronisku – pomaganie bezdomnym i cierpiącym zwierzętom jest czymś, czego nie można kwestionować. 
Regularnie organizują wydarzenia w schronisku oraz coroczne imprezy promujące adopcję zwierząt i działań schroniska (sprzedają przygotowane przez siebie kalendarze, organizują wegańską wigilię w schronisku oraz co roku, pod koniec maja organizują w Tvrdy uroczyste wydarzenia Povratak otpisanih dla właścicieli wszystkich adoptowanych psów. Jest wegańskie jedzenie, loteria, wielki piknik i raj dla psów - biegają sobie wolno i mają ogromną frajdę! Oto fotki z ostatniej takiej imprezy, z ubiegłej niedzieli:




Jako planowane działania w przyszłości oraz główne cele tutejsi aktywiści wymieniają przede wszystkim troskę o schronisko i poprawę warunków zwierząt w Osijek, działania edukacyjne, promocję weganizmu oraz wszelkie działania mające na celu życie na Ziemi bez konieczności cierpienia dla wszystkich istot. 
Ludzie ze schroniska starają się działać na tyle efektywnie na ile jest to możliwe. Skupiają się przede wszystkim na działaniach edukacyjnych i pozytywnym przekazie, starają się unikać stosowania nacisku i namawiania do konieczności adoptowania zwierząt czy przejścia na weganizm. No więc okazuje się, że organizacje walczące o prawa zwierząt niekoniecznie muszą być kojarzone ze zbieraniem/wyłudzaniem pieniędzy czy przykuwaniem się do drzew :) Można po prostu działać w przestrzeni miejskiej i budować pozytywny przekaz, który trafia do mieszkańców i wywiera na nich wpływ albo i nie - przecież nie ma przymusu. 
Oto Lucija, która była tak miła i o wszystkim mi opowiedziała:
a to ja i Greta, podczas zimowego jeszcze spaceru w pobliżu schroniska, w marcu. Dobre wieści są takie, że Greta znalazła już dom ;)