6/12/2018

ludzie Bałkan vol.3.

W mojej świetnej bałkańskiej trójcy nie może zabraknąć także postaci kobiecej. A któż inny mógłby nią być, jeśli nie Marina Abramović.
Urodzona w Belgradzie, skończyła tamtejszą Akademię Sztuk Pięknych, później także Akademię w Zagrzebiu. Sama siebie nazywa babcią performansu, choć jeśli można tak o niej myśleć, to na pewno nie ze względu na kondycję fizyczną, ale raczej dlatego, że była prekursorką performansu i body artu na Bałkanach. Eksperymenty z własnym ciałem jako medium i tematem jednocześnie zaczynała już jako studentka. I szybko przestała mieć jakiekolwiek hamulce – strach, obrzydzenie i przede wszystkim ból stały się nieodłącznymi elementami jej przedstawień. Marina przez wiele godzin czesała swoje włosy, aż na jej głowie utworzyła się wielka krwawiąca rana (Art Must Be Beautiful/Artist Must Be Beautiful, 1975). Marina przez wiele godzin wystawiała się na okrucieństwo publiczności, rozkładając na stole 72 obiekty począwszy od róży, na pistolecie skończywszy i pozwalając się niemal torturować (Rythm 0, 1973). Marina spotkała Ulaya, niemieckiego artystę, z którym przez 12 lat żyła i tworzyła. Po tak długim czasie niezwykłej współpracy i równie niezwykłej relacji postanowili oboje przemierzyć Mur Chiński – on z zachodu, ona ze wschodu (The Lovers/The Great Wall, 1988). Kiedy minęło 90 dni i spotkali się pośrodku muru, wspólnie podjęli decyzję o rozstaniu.
Marina zrealizowała dziesiątki innych projektów, udało jej się również zrealizować performans w MoMA. Żyje, ma się dobrze, jest niezmiennie piękna, nadal nie boi się bólu, a jej bałkańskie pochodzenie jest stale obecne w jej twórczości. Doświadczenia XX wieku na Bałkanach to jeden z najważniejszych tematów w jej twórczości. Zainteresowanych odsyłam do wydanych niedawno wspomnień artystki oraz do filmu „Marina Abramović: artystka obecna”.

Można się zastanawiać, jaki jest sens w zadawaniu sobie bólu, komplikowaniu życia tworząc historie z murem chińskim, zamiast po prostu normalnie się rozstać, wystawianiu na próbę własnej i cudzej cierpliwości siedząc godzinami bez ruchu i wpatrując się sobie w oczy, narażaniu się na ból, cierpienie, a może i śmierć. „ (…) i jeśli ja jestem w stanie przejść przez to, co jest metaforą tego, co spotyka nas w życiu, to i widz poczuje się silniejszy. Temu samemu służą rytuały kultywowane jeszcze w społeczeństwach pierwotnych. Zadaje się sobie ból, by się od niego uwolnić”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz