Oczywiście nie jest też tak kompletnie tragicznie jak brzmi. Ostatnie dni też miały swoje momenty. Dziś np. wreszcie byłam w stanie ruszyć się z domu i byliśmy z ekipą na basenie, kąpaliśmy się, jedliśmy czereśnie i zjeżdżaliśmy na zjeżdżalni wrzeszcząc jak małe dzieciaki.
W piątek, zanim zaniemogłam, wszyscy przyszli do mnie na wieczór filmowy. Jak łatwo można było przewidzieć - filmu obejrzeliśmy raptem kawałek (50 minut "Undergroundu" Kusturicy), reszta czasu upłynęła nam na jedzeniu ciasta oraz poważnych i niepoważnych rozmowach. A że rozszalała się burza i nie sposób było wyjść na dwór, cała kompania została u mnie. Pościeliłam im łóżeczka, dałam ręczniczki, a rano śniadanko. Marco ugotował nam prawdziwą włoską kawę i było naprawdę miło, jak w rodzinie. Kilka godzin później już zdychałam, ale nic to. Żyję.
Co jeszcze? Skończyłam "Sześć stóp pod ziemią", które towarzyszyło mi przez całe 4 miesiące tutaj. Pusto teraz trochę, ale w zasadzie ulga - za ciężki był ten serial. Obejrzałam dwa filmy o drodze "Dzika droga" i "Droga życia". I chcę ruszyć w drogę. Byłam na polsko-włosko-macedońskim piwie w prawdziwie gorącą chorwacką noc. Dni także są gorące, ludzie kąpią się w Drawie.
I ja tam byłam, zatrzymałam się na kwadrans i wylądowałam na zdjęciach, które dziś podesłał mi mój buddy, nabijając się, że jestem teraz gwiazdą Osijek:
http://sib.rtl.hr/lifestyle/ostalo-lifestyle/22809-osjecani-potrazili-osvjezenje-u-rijeci-dravi.html
Jutro natomiast przyjeżdża Magda z Belgradu, spędzimy razem trochę czasu. Później ostatnia sobota, więc pewnie ostatnie wyjście, jeśli będę na siłach. A potem już tylko sprzątanie, czekanie i pożegnania. I wycieczka naokoło do Polski, ale to już będzie coś zupełnie innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz