3/29/2018

Babel

Uczę się chorwackiego. Mamy zajęcia 2 razy w tygodniu i chodzi nas garstka, przeważnie trzy osoby. Zapisało się dużo więcej, ale odpadli w zetknięciu z alfabetem i wszystkimi ichnimi dź, dż, sz, cz, ś. Więc zostało nas mało, a ci, którzy chodzą, to ludzie z Polski (ja), Słowacji, Turcji, czasem pojawiają się Włochy i Hiszpania. Nasza nauczycielka, profesorica!, jest naprawdę super, wesoła, otwarta i możemy pytać ją o wszystko, począwszy od tutejszych knajp, a skończywszy na połączeniach między miastami (pomaga nam wyszukiwać nawet).
Zajęcia są prowadzone po angielsku, bo angielski wszyscy rozumieją. Ale po każdym skończonym rozdziale, musimy przetłumaczyć ileś chorwackich słów na nasze języki ojczyste. Zawsze nas to bawi, bo niektóre słowa są śmieszne, inne całkiem takie same jak w chorwackim. A ja mam takie nieodparte wrażenie, że całe to pomieszanie języków, to takie niedostrojone fale radiowe. Wszystko takie podobne i prawie, prawie się wie, o co chodzi. Wystarczyłoby tylko pokręcić trochę gałką, znaleźć odpowiednią częstotliwość i wszyscy by się rozumieli.

***

A dziś pierwszy raz zatęskniłam za dużym miastem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz