3/28/2018

prawa człowieka??

O tym piszę doktorat. Tzn. póki co nie za bardzo piszę, bo temat mnie przerasta. Ale mam główną tezę mojej rozprawy - prawa człowieka nie istnieją jako zbiór gotowych do zastosowania reguł. Są do każdorazowego wypracowania.
W związku z tym, że o tym piszę, tu, w Osijek, zapisałam się na zajęcia na wydziale prawa. Jedne o Radzie Europy, drugie o teorii praw człowieka. Te pierwsze się nie odbędą, bo za mało ludzi chętnych, więc muszę na koniec semestru napisać esej. A te drugie wyglądają idiotycznie - przychodzą trzy osoby raz na jakiś czas i też mamy napisać esej, mówimy babce, o czym chcemy napisać, konsultujemy się i tak dalej. Nic z tego nie wynika.
Ostatnim razem powiedziałam jej, co sądzę o prawach człowieka i zarówno ona, jak i pozostali byli bardzo zdziwieni. "Jak to, nawet po II wojnie światowej nie istnieją? Jak to nie istnieją?". Ano tak to. Nie mówię - wszystko, co się wydarzyło w prawodawstwie od tamtej pory do teraz to i tak jest kamień milowy i nie podważam tego. Jestem po prostu bardzo sceptyczna. Finał spotkania był taki, że muszę zawęzić rozważania. Bo po kulturoznawczemu poruszyłam milion wątków. Więc zawężę, a i temat zmienię, ale zdania nie zmienię. Nie uwierzę w to, że możemy osiąść na laurach, bo przecież jest ONZ, Deklaracja i organizacje pozarządowe. Tym bardziej, jako członkini Amnesty International, widzę, jak teoria i praktyka to dwie inne bajki.
Podeprzyjmy się kejsem. To jest Abdullah ze swoją córką:

Mieszka w Syrii. Czy raczej wegetuje. Tak, to chyba właściwsze słowo. Znamy się od czerwca, już prawie rok. Znamy się tylko online, rozmawiamy na messengerze. W ciągu tego roku jego dom został zburzony, jego żona prawie umarła, uciekali przed bombardowaniami do obozu 3 razy, jego dziecko było odwodnione, a teraz wypadają jej włosy tak bardzo, że musieli ją obciąć na glacę. Ahm, a jego drugie dziecko, nienarodzone, zmarło w łonie matki - przez to właśnie ją też kostucha ścigała, bo nie da się mieć w łonie martwego płodu i normalnie funkcjonować, a pieniędzy na lekarza nie było. Posyłaliśmy mu przelewy kilka razy, żeby umożliwić mu tę wegetację możliwą do przetrwania. No i co z tego. Nie ma żadnych widoków na to, że ta chora wojna się skończy.
Niektórzy próbują coś z tym zrobić, ale co można zrobić? Posyłać pieniądze i dobre słowa i to wszystko. I mieć wyrzuty sumienia, że robimy za mało, że nie powinniśmy kupować kolejnych rzeczy, jeździć gdziekolwiek, tylko ratować Syrię. Pomyśleć, że wszystko zależy "tylko" od tego, gdzie się urodzisz.
Proszę bardzo, serce pęka.


Może ktoś chce pomóc? Przesłać jakieś pieniądze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz