3/13/2018

szok kulturowy #2

... ponieważ należało załatwić dzikie mnóstwo spraw:
1. zarejestrować się na uczelni
Niby nic trudnego, ale musiałam iść dwukrotnie, bo Chorwaci mają elastyczne poczucie czasu i to nie ma dużego znaczenia, czy ktoś jest w biurze czy nie, czy ktoś się spóźni czy nie.
2. zameldować się na policji
Kiedy się przyjeżdża do Chorwacji na dłużej, ktoś, kto wynajmuje ci dom, musi iść cię "zameldować". Możesz zostać 90 dni, ale, że Erasmus zwykle jest dłuższy, musisz iść ponownie, wypełnić dwa formularze i dopiero wtedy uzyskujesz pełną zgodę na pobyt tymczasowy. Aha, a jeśli chcesz wyjechać z miasta na dłużej niż 3 dni, musisz o tym zameldować na policji lub ewentualnie na uczelni - mówisz dokąd jedziesz, po co i kiedy wracasz. Tak tak. Więc zameldowała mnie mama właścicielki, Marija, a Macy pomagała w translacji. Spędziłyśmy tam godzinę, bo pan policjant wysłuchał prośby, poszedł z kimś pogadać, wziął ode mnie paszport, poszedł po kawę, zajął się innymi sprawami, a po jakimś czasie chwycił wreszcie mój paszport i jął niespiesznie wystukiwać literki na klawiaturze, co chwilę robiąc sobie przerwę. O dziwo nie zrobił błędu w moim nazwisku, co w Polsce zdarza się notorycznie, natomiast pomylił moją datę urodzenia i papier z błędem nam wydał. Jestem zameldowana, a za 2 tygodnie będę musiała zameldować się ponownie, już bardziej serio. No takie wymogi.
na posterunku.

3. uzyskać numer OIB
To numer będący czymś pomiędzy PESEL-em, NIP-em i REGON-em. Tak sądzę. W tym celu trzeba iść do tax office, wypełnić papiery i od ręki dostaje się ten numer. Tylko najpierw trzeba trafić do tax office, trafić do odpowiedniego pokoju i wypełnić chorwackie papiery. W takich procedurach pomocni są buddy, ale mój ziomek w pracy, więc musiałam zdać się na los, ponownie. Błąkając się po korytarzach, spotkałam tubylca w pachnącym płaszczu. Na moje pytanie, czy mówi po angielsku, odpowiedział, że tak, ale mam chwilę poczekać, bo musi gdzieś zadzwonić. Nawijał przez telefon dobrych 5 minut, po czym spytał, o co chodzi. Mówię mu, że o ten numer, więc pokazał mi, gdzie iść, poszedł tam ze mną, podszedł do okienka, pobrał wniosek i go za mnie wypełnił. Poświęcił mi co najmniej pół godziny swojego czasu i dzięki niemu mam mój OIB. Już prawie jestem obywatelem Osijek!
mój dobroczyńca.

4. załatwić sobie Butrę
Butra to taka nasza PEKA, karta na publiczny transport. Podobnie jak PEKĘ, wyrabia się ją w specjalnym punkcie, do którego ustawiają się dłuuuugie kolejki. Pierwszego dnia się poddałam, kolejnego okazało się, że trzeba pobrać numerek. Mój był 567. Wchodził akurat 422. Poszłam na obiad, wróciłam, czekałam jeszcze przez jakiś czas i doczekałam się swojej Butry. Pika się nią wchodząc do tramwaju, dokładnie tak samo jak w Polsce.
BUTRA point.

5. załatwić chorwacki numer i roaming do Polski
Punktu z najlepszym ponoć i najtańszym operatorem nie mogłam znaleźć, więc poszłam do T Mobile (tutaj T Magenta). Połowa obsługi nie mówiła po angielsku, połowa so-so, więc metodą google translatora i zapisywania sobie cen i gigabajtów na kartkach, załatwiłam numer i jakiś ponoć korzystny pakiet.
Kupiłam jeszcze kilka rzeczy do pokoju, który był prawie pusty, a teraz wygląda tak:

i mogłam już spokojnie zacząć żyć w nowym mieście.

Wszystkie te sprawy nie tyle kosztowały mnie dużo nerwów, co przerastały mnie swoim zbiurokratyzowaniem, absurdalnością i barierą językową. Byłoby mi dużo łatwiej, gdyby mój ziomek mi asystował. Tymczasem asystował mi mój luby, ale on niewiele mógł mi w praktyce pomóc, poza zapewnieniem towarzystwa.

Organizując to wszystko, myślałam o tym, jakie to upierdliwe i dziwne dla mnie, ale myślałam też o tych, dla których to dużo trudniejsze i którzy nie mają swoich ziomków do pomocy, a i tubylcy niekoniecznie chcą im iść na rękę, tak jak mi - o uchodźcach. Ja miałam trudności, nie wiedziałam, gdzie iść, o co poprosić, nie rozumiałam chorwackich formularzy, ale właściwie wszyscy naprawdę chcieli mi pomóc i zależało im na tym, żeby umożliwić mi pobyt tutaj. Jestem tu mile widziana, bo jestem tu dzięki wymianie studenckiej, mój uniwersytet mnie poleca, a ten tutejszy chce mnie ugościć i wszystkim - mi również, bo chcę tu być - zależy na tym, żeby te formalności były dla mnie jak najbardziej jasne i jak najmniej stresujące.
Z racji tego, że piszę o prawach człowieka, działam w Amnesty International, a i byłam edukatorką w tematyce uchodźczej, mogłam uczestniczyć w warsztatach, w których przeprowadzano nam symulację - my, uczestnicy, wcielaliśmy się w uchodźców. Wymyślaliśmy swoją historię, swoje życie w jednym z krajów, a potem prowadzący informował nas, że wybuchła wojna i musimy wiać, mamy parę minut na przygotowanie listy niezbędnych rzeczy, później niektóre musieliśmy wykreślać, bo były za ciężkie albo niedozwolone. Aż wreszcie trafialiśmy do obcego kraju, musieliśmy wypełniać formularz w niezrozumiałym dla nas języku, więc wypełnialiśmy go na oślep. I potem, w zależności od decyzji, mogliśmy rozpocząć nowe życie. "Nowe życie", z konieczności, nie z wyboru.
Samo to ćwiczenie było dla nas ogromnym przeżyciem, co dopiero, kiedy rzecz się dzieje naprawdę Ludzie odmienni kulturowo docierają do obcego kraju i muszą zacząć w nim funkcjonować, MUSZĄ. A żeby zacząć, żeby się zaadaptować, muszą wiedzieć, gdzie kupić bilety, gdzie jest urząd i co w nim trzeba załatwić, w którym sklepie co można kupić i skąd to wiedzieć, kiedy szyldy nic nie mówią, a w swoim ojczystym języku nie ma do kogo mówić. Podstawowe błahe sprawy, umożliwiające prowadzenie normalnego życia - mieszkania, spacerowania, gotowania, uczestniczenia w życiu społecznym, poruszania się po mieście. Jak trudna do wypracowania musi być ta podstawa, kiedy się nie ma nikogo do pomocy, a w miejscach, które trzeba odwiedzać, nie zawsze jest się mile widzianym.
Wobec powyższego, trudno mi zrozumieć stanowisko, według którego Obcy powinni być wdzięczni za samą możliwość przebywania gdzieś. Jakby to, że przebywanie to jest trudne, niezrozumiałe i trudne do zorganizowania oraz to, że trzeba było zostawić za sobą całą swoją historię, tożsamość i dom, nie miało znaczenia.
Wszystko to rozgrywało się pod koniec lutego, a więc w czasie, kiedy ucierpiała syryjska Ghouta. Ja mam trudności, bo sama tak wybrałam, a przecież wiadomo, że możliwość wyjazdu na zagraniczną uczelnię, gdziekolwiek by ona nie była, jest pozytywna. Oni tam mają trudności nie tylko w życiu gdzie indziej, ale nawet w wydostaniu się z domu, który stał się piekłem.
Żyjemy w tym samym świecie, a tak różny jest on dla nas.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz