1. pierwsze spotkanie
ESN w Osijeku ma całkiem fajne, kolorowe biuro, w którym po raz pierwszy wszyscy się spotkaliśmy. No, nie wszyscy - przyszła połowa studentów. Druga połowa skutecznie się izoluje i ponoć są gdzieś w mieście, ale gdzie i co robią...? Dostaliśmy niepraktyczne upominki i praktyczne karty ESN, dzięki czemu mamy zniżki na różne rzeczy. ESN nam opowiedziało o sobie, my o sobie nie opowiedzieliśmy. Poszliśmy do pubu trochę się poznać. Polubiłam Słowaczkę, tę samą, której tłumaczyłam, dlaczego nie jem mięsa, Włocha, który był w Polsce i wzięło go na poważne tematy - Oświęcim, gdzie był i płakał. Reszty jakoś nie pamiętam, ale jedno jest pewne - jestem najstarsza ze wszystkich. I chyba tylko mi nie chodzi o to, żeby stale tu imprezować. I kiedy mówię, że miasto mi się podoba, bo architektura, kawiarnie i historia - patrzą na mnie dziwnie. Mamy inne priorytety, ale zdecydowałam się na te wydarzenia wszystkie chodzić, żeby jednak tych młodziaków poznać trochę i po angielsku pogadać...
2. photo hunt
Chodziło o robienie zdjęć. Pogoda była pod psem, ESN podzielił nas na drużyny, rozdał nam mapki i zdjęcia obiektów, które mieliśmy znaleźć i sfotografować. Pierwsza drużyna wygrywała. Moja drużyna była polsko-hiszpańsko-nigeryjska. I przegrała. Po wszystkim kawa i do domu.
3. welcome day
Powitanie na uniwersytecie. Znów niepraktyczne gifty, formalności, informacje (dowiedzieliśmy się na przykład, że kiedy wyjeżdżamy stąd na dłużej niż 3 dni, musimy powiadomić uczelnię, a uczelnia powiadamia policję). Studenci tutejszej ASP przygotowali nam powitalny występ, a studencka restauracja przywiozła lunch. Znalazłam dla siebie makaron z warzywami, więc byłam zadowolona.
4. pub crawl
Czyli turnee po pubach. Byliśmy w 5 różnych knajpach, w każdej około godzinę. Dostawaliśmy piwo albo rakiję (owocowa była pyszna, ziołowa wstrętna!), siedzieliśmy, gadaliśmy, trochę tańczyliśmy. We wszystkich tych miejscach muzyka była głośna i odbiegająca od moich gustów, bo głównie dance itd, ale w jednym klubie grali też lata 80., więc tam było nieźle. Na końcu ludzie chcieli iść do klubu o nazwie Tufna, więc polazłam zobaczyć, co to za sławny przybytek. Tufna ma 3 sale, 2 piętra i nieprawdopodobny tłok. Właściwie nie da się tam ruszyć, a co dopiero tańczyć, ale z jakiegoś powodu właśnie to miejsce sobie erasmusy upodobały. Wyszłam stamtąd po kwadransie, ale ostatecznie był to całkiem miły wieczór, nawet mimo różnic muzycznych i wiekowych ;)
5. Budapeszt
ESN zorganizował nam jednodniowy wypad do Budapesztu. Ruszaliśmy o 5 rano, przed 10 byliśmy na miejscu, na granicy strażnicy nawijali do mnie po polsku (Polak i Węgier dwa bratanki...). Budapeszt zachwycający, budynki dech zapierają, atmosfera miasta świetna, spędziliśmy tam naprawdę miły dzień. Zdjęć wrzucam niewiele i nie są to zabytki, ponieważ nie wiem, jakie zabytki widziałam. Tu kolejna śmiesznostka - mieliśmy przewodnika, Chorwata. I mówił on tylko po chorwacku. Tak się akurat złożyło, że była to wycieczka łączona - ludzie z Osijek plus studenci erasmusa. Ale jechała nas tylko garstka i poza mną i moją fińską współlokatorką wszyscy byli z krajów byłej Jugosławii, więc rozumieli. Tylko my dwie nie miałyśmy pojęcia, co się właściwie dzieje, co było absurdalne i bardzo zabawne. Więc więcej i poważniej o Budapeszcie innym razem, póki co tylko tyle:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz