Wieczorem poszliśmy na kawę do najgorszej chyba kawiarni w Zagrzebiu - najgorszej, bo najporządniejszej. Nie można było palić, na ścianach wisiały obrazy (podobno krzywo), kawę dostałam w filiżance na dnie, choć nie zamawiałam espresso, alkoholi nie mieli, kartą nie można było płacić, a kelnerka znała po angielsku może 2 słowa. Jednak lepiej chodzić do mordowni. Więc poszliśmy do dwóch - do jednej na rakiję, do drugiej na mohito.
Kolejnego dnia wybraliśmy się na jeden z najpiękniejszych cmentarzy w Europie - Mirogoj. Powstał pod koniec XIX wieku, jest wielowyznaniowy i leżą tam najwybitniejsi Chorwaci. Piękny, nawet zimą.
Na końcu odwiedziliśmy jeszcze Museum of Broken Relationships, w którym eksponatami są przedmioty ważne niegdyś dla związków, które się już rozpadły. Była nawet wbita w deskę siekiera! Przy każdym przedmiocie jest kartka z historią, imionami partnerów, datami ramowymi relacji oraz narodowością. Znaleźliśmy tylko jedną historię z Polski, więc jeśli ktoś ma potrzebę oczyścić się i wspomóc przy okazji muzeum - to chyba dobry pomysł.
A po obiedzie dotarliśmy na dworzec autobusowy, gdzie rozjechaliśmy się w przeciwne strony - na lotnisko oraz z powrotem do Osijek. I mimo, że się czasem nie cierpimy, rozstaliśmy się wśród łez i smarków. Pełen patos ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz