5/19/2018

życie codzienne

Przez trzy miesiące nie miałam czasu napisać, jak się żyje w Osijek. Czy raczej jak ja tu żyję. Może dlatego, że pierwszy miesiąc był z racji konieczności zaadaptowania się raczej niecodzienny, później ruszyła lawina z obiema uczelniami, od połowy kwietnia do początku maja w zasadzie mnie tu nie było, a potem trzeba było opisać wrażenia z wojaży. Tymczasem zostało już tylko kilka tygodni. Za miesiąc o tej porze będę już powoli sprzątać chałupę i myśleć, co spakować. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, do Polszy zajadę wraz z lipcem, ale Osijek będę musiała opuścić już kilka dni wcześniej.
Wszyscy zaczęliśmy odczuwać, że nasz czas tutaj powoli dobiega końca. Przez jednego Turka, który nawija o tym przy każdej okazji, ostatnio bardzo mi się udzieliło. Biegłam sobie późnym popołudniem wzdłuż Drawy, ludzie spacerowali, dzieci bawiły się na trawie pod Tvrdą, świeciło słońce, a moja mp3jka zaserwowała mi tak smutną pożegnalną piosenkę, że prawie już na tej promenadzie zmarłam z tęsknoty, choć przecież ciągle tu jestem.
W poniedziałki wstaję wcześnie, bo wtedy przychodzi matka właścicielki pogrzebać w ogrodzie, staram się z nią minąć albo przynajmniej nie spotkać jej kiedy jestem w piżamie ;) W środy i czwartki mam chorwacki. W środy co 2 tygodnie konsultacje w sprawie eseju, z moją ulubioną holenderską studentką ;) Środa to też dzień darmowego basenu dla wszystkich posiadających legitymacje - staram się chodzić. Wstaję raczej wcześnie (max 9), co rano trochę ćwiczę (mam ogród, więc wreszcie mogę skakać na skakance bez konieczności szukania kawałka betonu poza domem), zakupy robię w Lidlu i w DM-ie (takie ichnie drogerie typu Rossmann, tylko tam są jakieś wegańskie pasty do chleba), czasem w Kauflandzie (tam jeżdżę średnio raz w miesiącu, głównie po to, żeby sprzedać nagromadzone w domu puszki i butelki). Jeśli akurat nie gotuję w domu, stołuję się głównie w Vege Lege, jedynej wegańskiej knajpie w Osijek - odbiega standardem od polskich wege restauracji, ale i tak jestem przeszczęśliwa, że istnieje. Oglądam Six Feet Under, tłumacząc sobie, że to w ramach nauki angielskiego. W słoneczne dni zalegam z książką na słońcu w ogrodzie. Albo w mieście, przy promenadzie. Codziennie staram się napisać 2 strony doktoratu - głównie po to wcześnie wstaję, po czym migam się od tego do wieczora (np. teraz jest już 17:00 i nie mam jeszcze ani linijki). Staram się prowadzić jakieś życie towarzyskie - w tygodniu czasem idziemy na piwo nad rzekę albo do knajpy na kawę, czasem są jakieś imprezy, które zwykle omijam, choć np. zaliczyłam ichnie juwenalia. Zdarza się, że udaje mi się spotkać z moim buddy albo z kimś tutejszym, acz związanym jakoś z Polską  - jak tamten taksówkarz czy Gosia, o której za jakiś czas. Generalnie bodźców jest dużo, choć obowiązków raczej mało. Ocean wolnego czasu to jednak tylko złudne wrażenie - wszyscy całymi dniami siedzą w kawiarniach i nigdzie się nie spieszą, przez co cały Osijek trwa w jednej wielkiej niekończącej się niedzieli, a czas zdaje się stać w miejscu. Upływa jednak i to upływa niestety bardzo szybko - już ma się ku końcowi maja. Wieczorami, kiedy biegam sobie nad rzeką, rozmyślam o tym wszystkim i melancholia mnie ogarnia na myśl o tym, że to już koniec prawie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz