i nawet odrobinę egzotyczny.
Przedpołudnie poświęciliśmy na szwendanie się po starym mieście, popołudnie na plażowanie. Plaża miejska w Splicie była jednak jedną z mniej fajnych plaż, jakie widzieliśmy. Było po prostu brudno. Woda, owszem, czysta bardzo, plaża sama w sobie zaniedbana i ogromnie zatłoczona. Naszej najmłodszej towarzyszce to nie przeszkadzało, choć i ona była zaskoczona, że Adriatyk raczej zimny ;) Pod wieczór poszliśmy z lubym zgubić się wśród uliczek Splitu
oraz przegryźć burka i wypić piwo w Marinie.
Kolejny dzień był już znacznie fajniejszy. Natalia i ja wstałyśmy o 4:30, żeby o świcie być w pałacu Dioklecjana. Pełen straganów z pamiątkami, oblegany przez turystów dnia poprzedniego, o godzinie 5 był idealnie cichy i pusty.
Bardzo polecamy taką pobudkę - samotne przemierzanie wielkiego pałacu, a potem kawa i śniadanie nad morzem, kiedy miasto dopiero się budzi, jest jeszcze przyjemnie chłodne i ciche jest warte tej tortury! Przed południem natomiast byliśmy już na innej plaży, schowanej w lesie. Ludzi było mało, śmieci nie było wcale, muzyka nie dudniła z głośników, była miła knajpka, leżaki i fajnie nam się tam plażowało.
A pod wieczór ruszyliśmy dalej. Przejechaliśmy przez polecany nam Trogir - my go jednak polecać nie będziemy - tłok w Trogirze był 3 razy większy niż w Splicie. Zatrzymaliśmy się więc dopiero w Sibeniku. Tam mieliśmy wspaniałe mieszkanko i przemiłych gospodarzy (dali nam owoce i zrobili marmoladę na śniadanie!), więc byliśmy bardzo zadowoleni. A Sibenik sam w sobie też nam się spodobał. Był wprawdzie turystyczny, ale nie tak bardzo jak Split czy Trogir. Architekturą przypominał Split, więc mogliśmy się powłóczyć po uliczkach bez konieczności stania w kolejce czy przeciskania się przy ścianach
Choć mniejsze niż Split, miasteczko zrobiło na nas świetne wrażenie - albo może po prostu lepiej się tam czuliśmy ze względu na atmosferę miasta, bo przecież każde ma swoją.
Sibenik również ma marinę i port, a minąwszy go można się przyjrzeć miastu z daleka
i trochę poplażować.
W nadmorskich miejscowościach śladów po wojnie tak widocznych jak na wschodzie Chorwacji czy w Bośni w zasadzie nie ma, poza miejscami takimi jak to:
Klimat niczym z filmów Tarkowskiego! Tylko plażowanie stało się trudne, bo nadciągnęły chmury, kropić zaczęło i w zasadzie zmarzliśmy! Na wybrzeżu Chorwacji ;) Ostatni nasz wieczór tam przesiedzieliśmy więc w naszym uroczym mieszkanku, racząc się pastą, owocami i winem.
Kolejnego dnia mieliśmy zamiar odwiedzić park narodowy Krka, podobny do Plitvic, ale kiedy ujrzeliśmy kolejkę po bilety, daliśmy sobie spokój. I w zasadzie kąpaliśmy się w Krka, aczkolwiek nie w parku, a nad sąsiednim jeziorem. Nawet słońce i temperatura dopisały!
A ostatnim punktem naszej nadmorskiej wyprawy była maleńka wioska Biograd na moru.
Tam trafił nam się niezbyt chyba często odwiedzany dom, ze starym wyposażeniem (tu piękny stary kredens:)
i ogródkiem
Urządziliśmy sobie nocną przechadzkę po Biogradzie - odkryliśmy marinę, kilka plaż i całkiem głośne i tętniące życiem centrum. Przenocowaliśmy w domku - my i wygłodniałe komary, a nazajutrz mieliśmy w planie poplażować jeszcze trochę, ale powitały nas chmury, więc zdecydowaliśmy się załadować graty do vana i ruszyć już w podróż powrotną - kilka godzin nie robi już przecież różnicy. Obraliśmy kurs na Zagrzeb i około południa skończyła się nasza nadmorska przygoda. Nagle i jakoś za szybko.
Fajne kredensy są z lat pięćdziesiątych - nie było jeszcze nowego stylu i stolarze nawiązywali do lat przedwojennych. Temat rzeka...
OdpowiedzUsuń