7/09/2018

road trip #3 - wybrzeże (Split, Šibenik, Biograd na moru)

Pierwszy na naszej trasie przez chorwackie wybrzeże był Split. Dotarliśmy doń pod wieczór, więc zanim rozpakowaliśmy się, zjedliśmy coś i położyliśmy dziecko spać, było już ciemno. Wyszliśmy więc tylko we dwójkę, z lubym, na nocny spacer po mieście. I miasto było bardzo bardzo ładne! Wąskie urokliwe uliczki, palmy, marina... Kolejnego dnia było już odrobinę trudniej cieszyć się Splitem - zatłoczony był niesłychanie! Miejscowość bardzo turystyczna i bardzo popularna wśrod Polaków. Nie chcę generalizować, ale to byli Polacy z gatunku tych źle ubranych, podpitych, rubasznych albo pełnych pretensji. Przy okazji takich spotkań przechodziliśmy na angielski i my też stawaliśmy się jacyś spokojniejsi i bardziej pogodni. Polski język - dla mnie słyszany pierwszy raz po czterech miesiącach - wydał mi się pełen jakiegoś podkurwienia. Angielski stonowany, poprawny i bez emocji był więc lepszy. A Split sam w sobie słoneczny
i nawet odrobinę egzotyczny. 
Przedpołudnie poświęciliśmy na szwendanie się po starym mieście, popołudnie na plażowanie. Plaża miejska w Splicie była jednak jedną z mniej fajnych plaż, jakie widzieliśmy. Było po prostu brudno. Woda, owszem, czysta bardzo, plaża sama w sobie zaniedbana i ogromnie zatłoczona. Naszej najmłodszej towarzyszce to nie przeszkadzało, choć i ona była zaskoczona, że Adriatyk raczej zimny ;) Pod wieczór poszliśmy z lubym zgubić się wśród uliczek Splitu 
oraz przegryźć burka i wypić piwo w Marinie. 
Kolejny dzień był już znacznie fajniejszy. Natalia i ja wstałyśmy o 4:30, żeby o świcie być w pałacu Dioklecjana. Pełen straganów z pamiątkami, oblegany przez turystów dnia poprzedniego, o godzinie 5 był idealnie cichy i pusty. 

Bardzo polecamy taką pobudkę - samotne przemierzanie wielkiego pałacu, a potem kawa i śniadanie nad morzem, kiedy miasto dopiero się budzi, jest jeszcze przyjemnie chłodne i ciche jest warte tej tortury! Przed południem natomiast byliśmy już na innej plaży, schowanej w lesie. Ludzi było mało, śmieci nie było wcale, muzyka nie dudniła z głośników, była miła knajpka, leżaki i fajnie nam się tam plażowało. 

A pod wieczór ruszyliśmy dalej. Przejechaliśmy przez polecany nam Trogir - my go jednak polecać nie będziemy - tłok w Trogirze był 3 razy większy niż w Splicie. Zatrzymaliśmy się więc dopiero w Sibeniku. Tam mieliśmy wspaniałe mieszkanko i przemiłych gospodarzy (dali nam owoce i zrobili marmoladę na śniadanie!), więc byliśmy bardzo zadowoleni. A Sibenik sam w sobie też nam się spodobał. Był wprawdzie turystyczny, ale nie tak bardzo jak Split czy Trogir. Architekturą przypominał Split, więc mogliśmy się powłóczyć po uliczkach bez konieczności stania w kolejce czy przeciskania się przy ścianach

Choć mniejsze niż Split, miasteczko zrobiło na nas świetne wrażenie - albo może po prostu lepiej się tam czuliśmy ze względu na atmosferę miasta, bo przecież każde ma swoją. 

Sibenik również ma marinę i port, a minąwszy go można się przyjrzeć miastu z daleka
i trochę poplażować. 
W nadmorskich miejscowościach śladów po wojnie tak widocznych jak na wschodzie Chorwacji czy w Bośni w zasadzie nie ma, poza miejscami takimi jak to:
Klimat niczym z filmów Tarkowskiego! Tylko plażowanie stało się trudne, bo nadciągnęły chmury, kropić zaczęło i w zasadzie zmarzliśmy! Na wybrzeżu Chorwacji ;) Ostatni nasz wieczór tam przesiedzieliśmy więc w naszym uroczym mieszkanku, racząc się pastą, owocami i winem. 
Kolejnego dnia mieliśmy zamiar odwiedzić park narodowy Krka, podobny do Plitvic, ale kiedy ujrzeliśmy kolejkę po bilety, daliśmy sobie spokój. I w zasadzie kąpaliśmy się w Krka, aczkolwiek nie w parku, a nad sąsiednim jeziorem. Nawet słońce i temperatura dopisały! 
A ostatnim punktem naszej nadmorskiej wyprawy była maleńka wioska Biograd na moru. 
Tam trafił nam się niezbyt chyba często odwiedzany dom, ze starym wyposażeniem (tu piękny stary kredens:)
i ogródkiem
Urządziliśmy sobie nocną przechadzkę po Biogradzie - odkryliśmy marinę, kilka plaż i całkiem głośne i tętniące życiem centrum. Przenocowaliśmy w domku - my i wygłodniałe komary, a nazajutrz mieliśmy w planie poplażować jeszcze trochę, ale powitały nas chmury, więc zdecydowaliśmy się załadować graty do vana i ruszyć już w podróż powrotną - kilka godzin nie robi już przecież różnicy. Obraliśmy kurs na Zagrzeb i około południa skończyła się nasza nadmorska przygoda. Nagle i jakoś za szybko.

1 komentarz:

  1. Fajne kredensy są z lat pięćdziesiątych - nie było jeszcze nowego stylu i stolarze nawiązywali do lat przedwojennych. Temat rzeka...

    OdpowiedzUsuń